Witajcie – chciałbym się z wami podzielić wrażeniami ze sztafety dookoła świata Bike Jamboree (http://www.bikejamboree.pl/), w której brałem udział w maju tego roku. Sztafeta wystartowała z Gdańska już jakiś czas temu – pod koniec maja 2017 roku. W liczbach to 2,5 roku, blisko 45 tys. km (ok. tysiąc kilometrów miesięcznie), 37 etapów oraz kilkadziesiąt krajów i republik rosyjskich na czterech kontynentach. Wyprawa została zorganizowana przez polskich skautów i Stowarzyszenie Afryka Nowaka. Co ciekawe, Kazimierz Nowak był związany z Poznaniem. Na początku lat 30-tych XX wieku, przemierzył on Afrykę rowerem, pokonując w ciągu 5 lat blisko 40 tys. km.
W tym roku w Poznaniu odbywały się targi turystyczne, na które wybrała się moja wspaniała dziewczyna – Zuzanna. Dowiedziała się o projekcie Bike Jamboree z jednego z wystąpień uczestniczki etapu, który przemierzał Mongolię i Rosję. Po krótkim namyśle, postanowiliśmy wysłać swoje zgłoszenie. Ku naszemu zaskoczeniu były jeszcze wolne miejsca. Wybraliśmy etap, który był krótszy niż pozostałe, z uwagi na ograniczone możliwości wzięcia tak długiego urlopu i krótki czas do wyjazdu.
Inicjatywa jest no profit – co oznacza, że nie płaciliśmy za udział w sztafecie. Do dyspozycji mieliśmy rowery, sakwy i namiot. Cały sprzęt jest bardzo cenny, ponieważ jest przekazywany kolejnym drużynom z etapu na etap. Z naszej strony musieliśmy zabrać kaski, odpowiednie ubrania – rowerowe oraz na czas odpoczynku i regeneracji, no i stawić się na miejsce startu w wyznaczonym czasie.
Dla mnie i dla Zuzanny była to pierwsza tak ogromna wyprawa. Nie wiedzieliśmy do końca co powinniśmy zabrać, więc dokonywaliśmy selekcji najbardziej potrzebnych rzeczy. A jak wiadomo, im rower jest cięższy, tym trudniej jest pokonywać kolejne kilometry.
W skład ekipy wchodzili: Jarek (leader etapu), Łukasz, Andrzej, Krzysztof, Kasia i Zuza.
Przed wyjazdem, za pośrednictwem internetowych komunikatorów, odbyliśmy kilka rozmów z uczestnikami naszego etapu 27A. Już wtedy wiedziałem, że będziemy mieli zgrany team. Dzięki wspaniałej pracy jaką wykonał nasz leader – Jarek, byliśmy dobrze przygotowani do wyjazdu. Jarek przygotował trasę – dzienny dystans do pokonania, znalazł kampingi, jadłodajnie i pralnie. Pomógł nam się spakować, odebrał z lotniska w Chicago i zawiózł na miejsce startu. Nieustannie nas wspierał w trakcie wyjazdu.
Przed wyjazdem szukaliśmy sponsorów w Polsce i w USA, którzy wsparliby nasz etap. Nie było to łatwe zadanie, ale dzięki dużemu zaangażowaniu naszej grupy, szczególnie Krzysztofa, udało się nam pokryć część kosztów, takich jak transport z Chicago do Billings, noclegi, części zamienne do rowerów, różnorakie opłaty i wyżywienie. Jednym ze sponsorów był Macrix. Rozmawiałem o mojej wyprawie z Marcinem i Markiem. Okazało się, że są oni bardzo zainteresowani projektem, w którym biorę udział. Wyjazdy zagraniczne w firmie nie są nikomu obce. Wiele osób wyjeżdżało w delegacje do Chin, Rosji, Korei Południowej, RPA, Indii, Arabii Saudyjskiej, a także USA. Mimo tego, etap 27A otrzymał wsparcie 🙂
W podziękowaniu za udzielone wparcie zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć, które możecie zobaczyć poniżej!
Przechodząc do relacji z podróży, sam etap trwał 2 tygodnie. Wystartowaliśmy w Billings w stanie Montana 12 maja i dojechaliśmy do Fargo 25 maja w Dakocie Północnej. Drogę z Chicago do Billings (początku naszego etapu) pokonaliśmy samochodem – odwiedzając przy tym Mount Rushmore ze słynnymi głowami 4 prezydentów.
Niedaleko jest mało znany pomnik Crazy Horse – co ciekawe twórcą i wykonawcą rzeźby jest Korczak Ziółkowski. Prace rozpoczęto w 1948 roku i trwają one do tej pory. Jak tylko pomnik zostanie ukończony, będzie to największy pomnik na świecie. Budowa odbywa się bez wsparcia rządowego – jedynie z pracy wolontariuszy i sponsorów.
Gdy wyjechaliśmy z Billings pogoda nam dopisywała – słońce, ciepło i wiatr w plecy, który pomagał przy pedałowaniu.
Niestety, gdy tylko dojechaliśmy do Medory, pogoda zaczęła się psuć. Jednak na brak atrakcji nie mogliśmy narzekać! Nocowaliśmy na terenie Theodore Roosevelt National Park. Bizony chodziły dosłownie koło nas 🙂
Podczas jednego dnia przerwy, który był nam wszystkim bardzo potrzebny, pogoda uległa znacznemu pogorszeniu. Ulewa była tak duża, że ledwo udało nam się dotrzeć do miasta Medora. Tam przy kawie, przemoczeni do suchej nitki, niespodziewanie dostaliśmy propozycję noclegu w ciepłym i dużym sklepie – kafejce w Medorze – The Farmhouse Cafe. Dzięki uprzejmości Jodi i jej męża mogliśmy przenocować, wysuszyć się i przygotować do ciężkiego dnia jaki był przed nami. Następny dzień nas również nie rozpieszczał – jak tylko wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń, zaczął padać śnieg, a dodatkowo wiatr zacinał z lewej strony. To był najtrudniejszy dzień wyjazdu. Nie byliśmy przygotowani na iście zimowe warunki – jedynie trochę ciepłych rzeczy i nieprzemakalne (teoretycznie) kurtki i spodnie. Mi szybko marzną ręce, więc potrzebowałem ciepłych rękawic. Kupiłem na stacji benzynowej kowbojskie, skórzane i ocieplane rękawice. To był strzał w dziesiątkę 🙂
Po drodze witaliśmy Bismarck, stolicę Dakoty Północnej:
Przed Fargo musieliśmy jechać autostradą – inne drogi albo były zamknięte, albo namoknięte i pokryte błotem. Przez pewien czas jechaliśmy pasem remontowanym – tylko my i autostrada 🙂
W Fargo złapaliśmy kolorowego bizona 🙂 :
Z Fargo, ja i Zuzanna, pojechaliśmy turystycznym, transkontynentalnym pociągiem do Chicago. Słynne połączenie Empire Builder, między Seattle a Chicago, obsługiwane przez Amtrak.
Pozostała część grupy, to jest Jarek, Kasia, Łukasz i Krzysiek, pojechali jeszcze zwiedzić park Yellowstone i okolice.
Amerykanie są niesamowici. Wykazywali ogromne zainteresowanie naszą sztafetą. Pomagali w znalezieniu miejsca do nocowania, a nawet oferowali nam nocleg. Becki i Lamar z miejscowości Plevna udostępnili mam swojego campera. To bardzo mili i otwarci ludzie. Becki jest nauczycielką muzyki w lokalnej szkole, a Lamar weteranem z lotniskowca USS Enterprise.
Josh i Heather z Belfield zaoferowali swoją pomoc w czasie burzy śnieżnej. Podrzucili mnie i Zuzę do hotelu w Dickinson.
Osobą w kontaktach z miejscowymi był Łukasz – promował nasz etap, zbierał informacje i znajdował nam nocleg.
Głównie spaliśmy pod namiotami, tak jak w pierwszy dzień wyjazdu:
I inny…
Ale na szczęście gdy tylko pogoda się popsuła, w pogotowiu zawsze mieliśmy hotel i przede wszystkim wspomniany wcześniej camper oraz kafejkę.
Jeśli macie ochotę na poznanie wyjazdu od podszewki, to relacja dzień po dniu jest dostępna na grupie na Facebooku, pod tym linkiem: https://www.facebook.com/groups/etap27A/
Zapraszamy!